sobota, 14 listopada 2015

Rozdział 43 - The End

6 lat później...

- Luuuuucie! Lucie! - Tessa krzyczała imię córki, starając się ją znaleźć. Chodziła po korytarzach już którąś minutę, wciąż nie mogąc jej znaleźć.

Jak na pięcioletnią dziewczynkę o niebieskich oczach i brązowych włosach, Lucie była bardzo zaradna i kiedy tylko nauczyła się chodzić, zaczęła samotnie przemierzać cały instytut, aż zapamiętała każdy jego zakamarek. Lecz jej ulubionym pomieszczeniem w całym budynku była biblioteka...

Biblioteka!

Tessa uderzyła się płaską dłonią w czoło. Że też nie pomyślała! Od razu zakręciła, kierując się w stronę biblioteki.

Otworzyła duże drzwi, szybkim krokiem omijając wysokie regały, aż w końcu pomiędzy dwoma znalazła ją. W stertach książek z notesem w dłoniach. Dziewczynka wpatrywała się skupiona w kartki, po których pisała piórem.

- Lucie - Dziewczynka słysząc swoje imię uniosła głowę, spoglądając na matkę swoimi niebieskimi oczami. - Szukałam cię w całym instytucie.

- Dlaczego?

- Jest tak pięknie na dworze, a Charlotte dostała wolny dzień. Wszyscy mieliśmy dzisiaj iść na piknik do parku. - przypomniała, kucając tuż przed jej twarzą. Lucie jedynie westchnęła w odpowiedzi i ponownie przeniosła wzrok na środek swojego notatnika. - O czym piszesz tym razem? - spytała po dłuższej chwili Tessa. Doskonale wiedziała, że jej córka uwielbia książki równie mocno jak ona i w przyszłości chciałaby zostać pisarką.

- O smoku i księżniczce. - odpowiedziała, podając matce swoje dzieło.

Tessa wzięła z lekkim uśmiechem i zaczęła czytać tekst napisany krzywymi i czasami niezrozumiałymi literami. Mimo to uśmiechała się pod nosem cały czas...

"Mały Smok podróżował samotnie po całym świecie,
ale pewnego dnia natkł się na wysoką wierzę,w której
była uwięziona piękna księżniczka. Była uwięziona.
Smok postanowił jej pomóc. Zaczął ruszać skrzydłami, aż znalazł się
wysoko nad ziemią. Smok podleciał do okna wieży, a księżniczka
wsiadła na smoka i odlecia na nim daleko.
Razem mieli różne przygody.

GONIEC"

- Kochanie, "koniec" pisze się przez literkę "k".

- Poprawię. - oznajmiła Lucie i ze zmarszczonymi brwiami napisała piórem na złej literce tą poprawną. - Gotowe. - uśmiechnęła się zadowolona.

- Świetnie, a teraz chodź. Inni czekają już na nas w parku. - powiedziała i wstała, podając następnie dłoń córce.

- A tata wrócił z Alicante? - spytała z ogromną nadzieją w głosie.

Tessie zaczęło się krajać serce na myśl, że będzie musiała odpowiedzieć "nie". Już miała coś wymyślić, kiedy rozległ się jego głos...

- Chyba tak. - Will uśmiechał się od ucha do ucha, wychodząc zza jednego z regałów. Dziewczynka widząc go pisnęła i wyrwała dłoń z dłoni matki, następnie rzucając się biegiem w jego stronę. Brunet kucnął i złapał ją w locie. Twarzyczka wtuliła się mocno w jego ramię, kiedy on tym czasem dłonią gładził jej włosy

- Pójdziesz z nami na piknik? Prooooooooooszę! - przeciągnęła Lucie, odrywając w końcu głowę od jego ramienia. Lecz widząc udawane wahanie ojca, dodała - Obiecuję, że cię obronię, jeżeli pojawią się kaczki!

Tessa parsknęła śmiechem tak samo jak Will.

- A zrobisz mi wianek?

- Tak! Tak! Tak! Tysiące wianków! - krzyknęła i zeskoczyła z jego ramion. Ścisnęła jego dłoń i nerwowo zaczęła podskakiwać. - Idziemy?

- Tak, ale... Poczekaj chwilkę na dole. Zaraz przyjdziemy.

Lucie westchnęła teatralnie i na prośbę matki wyszła.

Tessa dopiero po chwili otrząsnęła się z szoku i wyszczerzyła jak głupia. Will wyjechał dwa tygodnie temu do Alicante, aby podpisać papiery, potwierdzające iż się on zgadza na zostanie głową londyńskiego instytutu po Charlotte. Tak czy siak, wrócił! Nic się nie zmienił: te same niebieskie oczy, które kochała i ten sam uśmiech, którym ją obdarowywał.

- Nie mogę uwierzyć! - wykrztusiła po dłuższej chwili i zarzuciła u ręce na szyję, następnie łącząc ich usta w namiętnym pocałunku. Ujął jej twarz w swoje dłonie, czule gładząc jej policzek. - Brakowało mi cię przez te dwa tygodnie. - szepnęła, opierając czoło o jego czoło. - Łóżko wydawało się być takie chłodne i duże bez ciebie. Tęskniłam.

- Wróciłem, najdroższa i nie mam zamiaru już nigdzie wyjeżdżać. Wszystko już załatwione. - odszepnął, po czym złożył na jej czole czuły pocałunek.

- Cieszę się, bo już więcej cię nigdzie samego nie puszczę.

***

Trzymając Lucy za ręce i po drodze ją huśtając, we trójkę skierowali się do parku. Pod dużym drzewem, na zielonej trawię czekali już pozostali. Na dwóch kocach wśród przekąsek i herbaty siedzieli Charlotte i Henry, którzy obydwoje zabawiali małego Charles'a. Obok nich siedzieli Cecily i Gabriel, którzy ostrzegali swoje dzieci, Annę i Christophera, aby przestały się ścigać i bić. Nie to co karmiący się wzajemnie winogronami Sophie i Gideon, kiedy tym czasem ich dzieci, Barbara, Eugenia i Thomas, bawiły się normalnie w berka. Najgrzeczniejszy jednak był Noah, który siedział na gałęzi drzewa i zajadał jabłko, które zrzucił prosto na głowę Gideona, gdy tylko zobaczył Willa.

Zeskoczył na ziemie i podbiegł do bruneta, rzucają mu się na szyję. Will wziął chłopca na ręce i wyściskał równie mocno. Niestety czuła scena nie trwała długo, gdyż chłopiec zaczął się chwalić nowymi chwytami i runami, które zapamiętał. Gdyby nie wołanie Charlotte, Noah opowiadałby godzinami.

Skierowali się na koc, gdzie wszyscy powitali Willa z uśmiechem.

- Robili jakieś problemy? - spytała kobieta, biorąc dziecko na ręce.

- Nie, po prostu podpisałem stertę papierów. Tak w ogóle, Jem już przyjechał?

- Mówił, że do szanghajskiego instytutu przybyło więcej Nocnych Łowców. Ale pisał, że wróci na piknik, więc lada chwila powinien być. - oznajmiła Tessa, biorąc łyk herbaty. Nadal nie mogła się przyzwyczaić do tego, że Jem już z nimi nie mieszkał. Dwa lata temu zdecydował się przyjąć propozycję zostania głową szanghajskiego instytutu, gdyż uznał, że wrócić do rodzinnego miasta. Ciągle nosi naszyjnik Tessy, który mu pomaga, a także nadal zażywa yin fen. Umiera, ale mimo to stara się czerpać przyjemność z życia, które zaczął sobie układać: dostał w końcu wysokie stanowisko, choroba nie sprawia mu tylu problemów co kilka lat temu i poznał niemiecką dziewczynę o imieniu Lisa, którą poznał w drodze do Szanghaju. Ona też jest Nefilim i oboje się bardzo polubili. Nie jest to miłość, ale kolejna ważna przyjaźń na całe życie.

- Lisa też? - dopytywał Will.

- Niestety nie da rady. - zasmuciła się Cecily.

- A to szkoda... - mruknął, uśmiechając się pod nosem. Tak, Will nie przepadał za Lisą i to z wzajemnością. Można powiedzieć, że oboje byli zazdrośni o Jem'a.

- Kupiłeś nam jakieś prezenty? - spytała Lucie, zaciskając palce na jego marynarce.

- Obiecałeś! - przypomniał Noah.

Brunet jedynie przewrócił oczami i wyciągnął z kieszeni bransoletkę z małych różowych perełek i składany, srebrny scyzoryk. Na widok ostrego narzędzia Tessa o mało co się nie zakrztusiła.

- Oszalałeś?! - krzyknęła i chciała chwycić za przedmiot, który w mgnieniu oka znalazł się w dłoniach Noah'ego. Bransoletka zaś już spoczywała na nadgarstku Lucie.

- Tess, oni i tak już ćwiczą z bronią...

- Ale na treningu! Nie... w wolnym czasie! - zaczęła panikować. Chciała krzyknąć do syna, aby jej oddał scyzoryk, kiedy Will złapał ją za ramiona i wyszeptał blisko jej ucha:

- Każdy Nefilim musi mieć pierwszą broń. Normalnie jest nią miecz lub sztylet, ale ze względu na ciebie zrobiłem wyjątek i kupiłem mu mały scyzoryk.

- Ale... - spojrzała na niego błagalnie.

- Nie jest nieodpowiedzialny i dobrze o tym wiesz. Obiecuję, że jeżeli zrobi coś głupiego, to się tego pozbędę. - I pocałował ją lekko w czoło. Westchnęła i dała za wygraną. Przeniosła wzrok na swoje dzieci, które zaczęły się chwalić prezentami. - Dla ciebie też coś mam. - powiedział po dłuższej chwili i z drugiej kieszeni wyciągnął czarne pudełeczko.

Gdy Tessa niepewnie po nie sięgała, wzrok wszystkich był utkwiony w nim. Zdjęła wieczko z idealnie mieszczącego się w jej dłoni pudełeczka, ukazując piękną czerwoną świeczkę w kształcie róży.

- Och, jest piękna! - uśmiechnęła się i uniosła ją bliżej twarzy. Poczuła śliczny zapach bijący od świeczki. Różany. - Dziękuję! - Pocałowała go czule w policzek, po czym ostrożnie włożyła świeczkę do pudełeczka, aby jej nie poniszczyć.

- Gabriel, byłeś kilka tygodni temu w Szkocji. Gdzie mój prezent? - spytała Cecily, spoglądając na niego pytająco.

Chłopak przełknął ślinę i zaczął się drapać po głowie.

- No wiesz... Podobno Sophie...yyy... TAK! Sophie była smutna i Gideon chciał ją jakąś pocieszyć, więc oddałem mu twój prezent i.... Gideon? - przeniósł swój błagalny wzrok na brata.

- Gideon? - powtórzyła wyraźnie "zaskoczona" Sophie, spoglądając na męża. - Przypomnij mi, proszę, kiedy byłam taka smutna, że musiałeś wziąć cudzy prezent,, aby mnie pocieszyć?

- No wtedy gdy... No! Kiedy, kiedy, kiedy...

Wszyscy wybuchnęli głośnym śmiechem. Biedny Gabriel spojrzał przepraszająco na żonę, która przymrużyła groźnie oczy.

- Nie złość się na niego, Cecily. Jeszcze ci kupi tysiące podarunków, bylebyś nie użyła na nim wałka. - usłyszeli dobrze im znany głos obok. Wszyscy odwrócili spojrzenia w stronę Jem'a. Każdy z obecnych wypowiedział jego imię i wstał, aby go powitać. Nawet najmłodsi uczepili się jego szyi. Dopiero po kilku minutach wszyscy z powrotem zajęli swoje miejsca.

- Co słychać w Szanghaju? - spytała Sophie.

- Nic nowego, po za tym, że mamy nowych mieszkańców.

- A u ciebie i Lisy?

- U mnie jak zawsze dobrze. A u Lisy... Lisa też dobrze. Miesiąc temu zaczęła naukę gry na skrzypcach.

- Zgaduję, że jesteś jej prywatnym nauczycielem. - zaśmiała się Charlotte, a Jem potwierdził skinięciem głowy.

- W dodatku zmieniła kolor włosów na blond. Wygląda koszmarnie, ale udaję, że mi się podoba. Gdybym powiedział jej prawdę, to by ze mnie zrobiła kwaśne jabłko.

- W takim razie ja jej mogę to powiedzieć. Przekaż jej. - poprosił Will z uśmieszkiem na twarzy. Blondyn w odpowiedzi jedynie uniósł filiżankę, lecz po chwili ją odstawił i westchnął. - Tylko herbata? Nie ma czegoś innego?

- Bałem się, że nie spytasz. - uśmiechnął się szeroko Henry i nachylił się, wyciągając z koszyka zawiniętą butelkę wina i kieliszki. - Od kiedy Jessamine wyszła za mąż za przyziemnego i wyjechała do Szkocji, musiałem zmienić trochę zawartość koszyka piknikowego.

Wszyscy wybuchli głośnym śmiechem i wzięli po jednym kieliszku, który już po chwili był pełen czerwonego napoju.

- Za ten dzień! - oznajmił Henry.

Każdy uniósł naczynie z uśmiechem.

- Z ten dzień! - powtórzyli wszyscy i stuknęli lekko o naczynia pozostałych, następnie biorąc łyk wina. W tym samym czasie chmury jeszcze bardziej przesunęły się po niebie, pozwalając kolejnym promieniom słońca paść na drzewo pod którym wszyscy siedzieli.





Tak, aniołki! To już koniec naszej przygody :') Mam nadzieję, że ostatni rozdział się podobał, bo naprawdę nie lubię ich pisać. Nie tylko dlatego, bo zawsze mi nie wychodzą, ale dlatego, bo cała historia, którą razem z wami przeżyłam... dobiega końca! Dlatego jeżeli macie jakieś pytania dotyczące naszych bohaterów, to śmiało zadawajcie, a ja wam na nie odpowiem ;)

Chciałabym wam wszystkim z całego mojego serca podziękować za czytanie mojej twórczości, a także za dawanie mi porządnego kopa weny, gdy doskwierał mi jej brak. Wasza obecność jest naprawdę bezcenna <3 To dzięki wam blog się zaczął i zakończył z Happy Endem :)) Dziękuję wam za wszystko :******

W czasie tej podróży blog uzbierał 43 064 wyświetleń i 563 komentarze (niektóre to oczywiście moje odpowiedzi ;)) ! To naprawdę duży wynik, za który również muszę wam podziękować!

Tak więc jeszcze raz BARDZO, BARDZO, BARDZO dziękuję za czytanie, komentowanie, bycie i... za wszystko! Jeżeli spodobała wam się moja twórczość, to zapraszam na moje pozostałe blogi i te, które obecnie prowadzę.

A obecnie zaczynam prowadzić opowiadanie o Darach Anioła: To love is to destroy, and that to be loved is to be the one destroyed.

Od dłuższego czasu również prowadzę blog o wilkołakach, na który również serdecznie zapraszam: W Każdym z Nas... Płynie Dzika Krew

PS. Wiem, że (uwaga spoiler) w książce Jem zostaje Cichym Bratem, ale pękłoby mi serce, gdybym zrobiła mu to samo :D

poniedziałek, 9 listopada 2015

Rozdział 42

Kobieta o imieniu Lien zaczęła ich oprowadzać po całym Szanghajskim instytucie, w którym panowały ciepłe, żywe, miłe kolory. Mimo długich korytarzy, które wydawały się być niczym labirynt, Tessa wciąż nie mogła się nasycić widokiem przepięknej chińskiej architektury i ozdób, które w przypadku obrazów lub malowideł zdobiły ściany, lub w przypadku rzeźb stały co róż za każdym rogiem. Lien powiedziała, że wszystkie arcydzieła liczą sobie ponad sto lat i każda z nich ma swoją historię, co czyniło je wszystkie jeszcze bardziej cennymi i wyjątkowymi.

Powietrze cały czas pachniało kadzidłami, które były zawieszone na ścianach w każdym korytarzu. Nie wiedziała, co to za zapach i jakie rośliny Chińczycy palili, ale zapach białego dymu uspokajał. Była pewna, że przed zakończeniem miesiąca miodowego zabierze kilka takich ze sobą.

Lien pokazała im przestronny salon ze wzorzystym kominkiem, dwiema dużymi kanapami, a także stolikiem do kawy. Wszystko było równo ustawione przed ciepłym ogniem, zaś w drugiej części pokoju znajdował się duży książkowy regał, a przed nim dwa fotele i stolik ze świeczką. To w tym właśnie pomieszczeniu najczęściej przebywali wszyscy domownicy.

Następnymi punktami była jadalnia, gabinet Lien, pokój do medytacji, biblioteka licząca sobie kilka pięter i tysiące książek w różnych językach. Tessie zaświeciły się oczy na widok tylu diamentów (książek). Lecz o dziwo co innego spodobało jej się bardziej od biblioteki, a mianowicie ogromny, przepiękny ogród, znajdujący się na tyłach instytutu. Mimo iż było już ciemno, wszystko było oświetlone. Ogród liczył sobie kilka stawów i oczek wodnych nad którymi znajdowały się niskie mostki. Pod cudownymi drzewami wiśni i bonsai stała ławka lub chiński, czerwony pawilon dla dwojga. Różne rośliny i kwiaty rosły w ziemi lub doniczkach, dając jeszcze więcej cudownego zapachu i zwabiając tym samym kolorowe ptaki, które także osiadały się na gałęziach drzew. Różnego rodzaju i kształtu głazy, a także rzeźby wszystko dopełniały, dodając tym samym miejscu tajemniczości. Och, jak bardzo żałowała, że nie posiadała talentu artystycznego, żeby móc uwiecznić ten cudowny krajobraz.

- Jak dajecie rade dbać o to wszystko? - spytał Will.

- Mamy od tego służbę, która zajmuje się tym wszystkim. Ogród, który posiadamy jest dla nas równie cenny jak wszystkie rzeźby i obrazy razem wzięte, gdyż jest to największy ze wszystkich, niż te które mają inne instytuty. W dodatku hodujemy rośliny i zioła, które są dostarczane do różnych zakątków świata.

- Mogłabyś mi któregoś dnia nieco opowiedzieć o tych roślinach?

- Oczywiście, Tesso, kiedy zechcesz, ale przed nami jeszcze jedno miejsce, które muszę wam pokazać. - oznajmiła, po czym skinęła głową na znak, aby za nią iść. Will objął Tessę w pasie i razem ruszyli za kobietą w stronę kolejnych schodów i jeszcze kolejnych. Szli przez kręty korytarz, aż na jego koniec, gdzie znajdowały się okrągłe, czerwone drzwi. Kobieta nacisnęła na klamki, pociągając drzwi do siebie. Odsunęła się następnie, ukazując przestronny pokój. Ściany były pomalowane na drzewo wiśni na tle ciepłych barw zachodzącego słońca. Kwiaty drzewa pokrywały resztę ścian, a także część beżowego sufitu (z sufitu zwisał również żyrandol). Na gałęziach drzewa zostały namalowane również siedzące na nich ptaki.

Podłoga była z ciemnego drewna, tak jak i wszystkie meble.

Na wprost, na grubym, wzorzystym dywanie stało ogromne, małżeńskie łoże z baldachimem i cienkimi niczym siatka zasłonkami. Kołdra była tego samego koloru co kwiaty namalowanego drzewa, czyli coś pomiędzy różem, a czerwienią. Tylko poduszki były w różnych kolorach. Po obu stronach łóżka stało po jednym stoliku nocnym.

W lewej części pokoju, znajdował się parawan, a za nim prostokątna, duża wanna, w której na pewno zmieściłyby się dwie osoby. W rogu stała zaś toaletka z potrójnym lustrem, a obok toaletki niewielka szafa.

W prawej części pokoju było okno, a pod oknem dwa krzesła i stolik, na którym stało kadzidełko.

Ponieważ żarówki żyrandolu były zgaszone, jedynym źródłem światła była świeczka, stojąca na stoliku nocnym i księżyc, którego światło wpadało do pokoju.

- Rozgośćcie się. - powiedziała z uśmiechem Lien, po czym odeszła, zamykając za sobą drzwi.

Zostali sami w grobowej ciszy. Tessa zrobiła pierwszy ruch, stając tuż przed łóżkiem i wpatrując się w nie jakby czekała, aż ktoś ją na nie popchnie. W pewnym momencie poczuła, jak materiał z tyłu jej sukienki zaczyna być odpinany. Oddychała głęboko, czekając, aż złota szata opadnie na podłogę. Po kilkunastu sekundach tak się stało. Materiał zsunął się z jej ciała, pozostawiając ją w cienkiej spódnicy i gorsecie. Wtedy ciepłe dłonie spoczęły na jej ramionach, powoli ją do siebie odwracając.

Kiedy natknęła się na jego niebieskie oczy, poczuła jak bardzo wali jej serce. Jej pierś unosiła się wysoko, po czym nisko opadała. Wtedy jego dłonie zjechały po jej nagich ramionach do sznurka od gorsetu z przodu. Jego palce sprawnie zaczęły go rozwiązywać, jednocześnie bardziej rozluźniając materiał. Kiedy rozwiązał już do połowy, nie wytrzymał i obiema dłońmi rozerwał materiał.

Słysząc dźwięk rozrywanego materiału, Tessa nabrała gwałtownie powietrza. Zmierzyła ukochanego wzrokiem, orientując się, że on też już jest bez marynarki i butów. Wróciła do jego oczu, w których mogła dostrzec pożądanie. Musiało być naprawdę silne, bo sięgnął dłonią do jej fryzury, wyjmując z niej wszystkie ozdoby. Kaskada brązowych loków, opadła na jej gołe ramiona i plecy, dając jej miłe ciepło.

Dosłownie kilka sekund później, on sam zaczął odpinać guziki swojej koszuli. W czasie tej czynności, cały czas trzymał swój wzrok utkwiony w niej, przez co nieco się zarumieniła.

Po rzuceniu zbędnego materiału na bok, przyległ do niej niemal całym ciałem i złączył ich usta w namiętnym pocałunku. Przelał na ten moment całą swoją miłość i niecierpliwość, którą czuł, czekając na ten wymarzony moment.

W końcu musieli złapać oddech, ale mimo to pozostali stykając się czołami.

- Kocham cię. - szepnął, dysząc.

- Kocham cię. - po odpowiedzeniu mu, pchnął ją na miękką pościel. Jego palce zacisnęły się wokół jej nadgarstków, które przycisnął i unieruchomił po obu stronach jej głowy.


Pocałunki, które jej składał, nie były tylko na ustach, ale na całym jej ciele. Czuła je na czole, aż po sam dół...

Kiedy tylko puszczał jej ręce, zaciskała palce kurczowo na śliskim materiale. Gdyby ktokolwiek zapytał ją, jak się w tamtej chwili czuła, odpowiedziałaby jednym słowem - błogo.

Wiedziała, że od tamtej chwili, będą mogli okazywać swoją miłość każdej nocy i każdego dnia... bez ukrywania się. Mieli do tego prawo i nikt nie mógł im go zabronić.

Będąc pewną, że po tej nocy stanie się inną, szczęśliwszą osobą, zamknęła oczy i zaczekała, aż jego usta wrócą do jej ust. Gdy się tak stało, objęła jego szyję i oplotła swoimi nogami jego ciało...






***






Obudziło go łaskotanie po nosie. Otworzył niechętnie oczy, dostrzegając, że twórcą tego nieprzyjemnego uczucia były włosy Tessy, które okrywały nie tylko ją samą, ale i po części jego ramię. Z lekkim uśmiechem zrzucił z siebie je loki, które również z lekkim uśmiechem odgarnął z jej twarzy.

Spała przylegając do niego plecami. Nie mógł się powstrzymać i uniósł się na jednym łokciu, byleby móc zobaczyć jej twarz... piękną i spokojną. Jej pierś miarowo się unosiła, następnie opadając.

Uśmiech po prostu sam wpłynął na jego twarz, gdy pomyślał, że kobieta, którą tak bardzo pragnął i kochał, teraz leżała obok niego, jako jego żona. Wiedział jednak, że jako mąż i ojciec również będzie miał dużą odpowiedzialność. Będzie musiał chronić swoją rodzinę i pilnować, aby nic złego ich nie spotkało... a już szczególnie Tessy, która po dużej dawce krzywd i bólu, nareszcie zaznała szczęścia.

Jego myśli ponownie wróciły do momentów, w których widział ją płaczącą z krwawiącym sercem... gdy panna Rochford ją karała... gdy zobaczyła martwą ciocię Harriet... gdy porwał ją Mortmain... gdy ją uratowali... gdy dowiedziała się o śmierci brata... gdy... och, było tego więcej! Aż sam musiał zacisnąć powieki, jakby chciał powstrzymać łzy. Przełknął ślinę i odruchowo przyciągnął ją bliżej do siebie, całując w głowę.

Już po chwili poczuł jak dziewczyna obraca się w jego ramionach tak, że była teraz twarzą do niego. Położył głowę z powrotem na poduszce. Po chwili dostrzegł jak jej powieki się rozchylają, ukazując te jej cudowne oczy. Ta, widząc go, uśmiechnęła się do niego zaspanym wzrokiem i zaczęła palcami wodzić po jego policzku i szczęce. Odwzajemnił uśmiech i odwdzięczył się podobnym gestem, zaczynając bawić się jej włosami na czubku głowy.

Patrzyli w swoje oczy z lekkimi uśmiechami i wspominali wczorajszą noc. Nie musieli używać słów. Bo doskonale się rozumieli bez nich. Wystarczyła im wzajemna bliskość.


***

Trzy godziny później, po wyszykowaniu się i zjedzeniu pysznego, chińskiego śniadania, oboje postanowili udać się na spacer do ogrodu, który po jednej nocy był pełen śniegu. Ale mimo zimy, Tessa i tak uważała, że wszystko wyglądało pięknie. Trzymając się jego ramienia, spacerowali wzdłuż odśnieżonej ścieżki. Will opowiadał jej jakie ma plany i gdzie ma zamiar ją zabrać w czasie ich miesiąca miodowego. Ona zaś słuchała i czasami zadawała pytania dotyczące miejsc.

- (...) za kilka dni pojedziemy do Starego Miasta. Są tam sklepy, targi i domy. A w przyszłym tygodniu zabiorę cię do ogrodu Yuyuan. Za dwa tygodnie mamy zarezerwowanego przewodnika do Placu Ludowego. Co prawda Jem również wspominał, że również zimą jest możliwość przepłynięcie się łódką po rzece Huangpu.

- Już nie mogę się doczekać. - uśmiechnęła się, całując go w policzek. - I to wszystko zaplanowałeś sam?

- Jem mi podpowiedział, co warto zwiedzić, ale sam zarezerwowałem przewodnika.

- Dziękuję, to będzie najlepszy miesiąc miodowy w historii!

- Chwała Razjelowi, że tak sądzisz. Nie darowałbym ci, gdybyś poprzestała tylko na słowie "dziękuję"! - zagroził, odsuwając się od niej.

Zaśmiała się i zarzuciła mu ręce na szyję.

- Już się boję. - szepnęła, patrząc mu prosto w oczy.

- Powinnaś.

- Dlaczego?

- Bo naprawdę bym ci nie darował.

Prychnęła.

- I co byś mi zrobił? - zakpiła, odsuwając się od niego o kilka kroków.

- Oj, nie chcesz... - zanim zdążył dokończyć, trafiła go śnieżna kula, której śnieg osadził się na jego brwiach.

Tessa nie mogąc się powstrzymać, wybuchnęła głośnym śmiechem.

- Sądzę... że niezbyt się ciebie... boję. - wydukała przez śmiech i kucnęła, aby zrobić kolejną śnieżkę.

- Teraz naprawdę pożałujesz. - powiedział, strzepując śnieg z twarzy i ubrania. Następnie ruszył na nią z zaciśniętymi zębami. Ta zaś nie dokończyła śnieżki, tylko wstała i ze śmiechem zaczęła uciekać. Starała się biec nisko, gdyż Will cały czas próbował w nią rzucać śnieżkami. Dziękowała losowi, że pudłował za każdym razem.

Skręciła, wchodząc w labirynt z żywopłotu, który dosięgał jej do szyi. Starała się chodzić nisko i cicho. Chodziła, skręcając co chwilę w inną ścieżkę, która za każdym razem prowadziła w ślepy zaułek lub donikąd. Wiedząc, że więc, że Will może ją znaleźć w każdej chwili, zrobiła zapas amunicji, składającej się z trzech śnieżek.

Zrobiła kolejny krok i kolejny, aż dotarła do kolejnego zakrętu. Powoli wychyliła głowę, aby się upewnić, że nie ma tam chłopaka... gdy nagle ktoś ją złapał w talii i przerzucił sobie przez ramię. Krzyknęła z zaskoczenia, upuszczając przy tym śnieżki.

- To było za łatwe. - powiedział, ani trochę nie reagując na jej prośby o postawienie na ziemię.

- Will, błagam postaw mnie!

- O nie! Przez ciebie mam siwe brwi!

Mimo woli parsknęła śmiechem.



Will skierował się z nią do sypialni, mijając przy tym kilka osób, które spojrzały się nich zdezorientowanie.

Po zatrzaśnięciu drzwi ją dopiero postawił na ziemię. Odetchnęła z ulgą i wygładziła suknie, lecz zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć, brunet podszedł do niej i ujął jej twarz w swoje dłonie.

- Pani Herondale, zachowała się Pani oburzająco.

- Niestety, ale nie mogę się z Panem zgodzić.

- Mimo to uważam, iż zasłużyła Pani na karę. - oznajmił, zdejmując z siebie płaszcz i koszulę. Następnie ściągnął buty i odwrócił Tessę do siebie plecami.

Powędrował dłońmi do jej ramion, ściągając z nich powoli jej cienkie okrycie. W końcu materiał spadł na podłogę. Poczuła lekki chłód na skórze, ale kiedy jego ciało przyległo do jej pleców, ciepło ponownie oblało jej skórę.

Dłonią odgarnął jej włosy na bok, po czym usta przywarł do jej szyi. Składał na niej lekkie pocałunki, obejmując jej ciało w talii. Jej serce oczywiście, jak zawsze gdy był przy niej, waliło oszalałe. Momentami nawet się bała, że wyskoczy z jej piersi. I w jednej chwili prawie tak się stało, kiedy wargi chłopaka powędrowały wyżej do jej ucha, które po chwili lekko skubnął ustami. Jego dłonie ruszyły z jej talii wyżej, zatrzymując się na jej piersiach.

- Powiedz, że mnie kochasz i, że to co zaraz z tobą zrobię nie będzie snem... - wyszeptał wprost do jej ucha, przyprawiając ją o lekkie dreszcze, które się zwiększyły, gdy dodał - proszę.

Słowa automatycznie wypłynęły z jej ust. W dodatku wypowiedziała je z niesamowitym spokojem, co ją strasznie zdziwiło, bo w środku miała wrażenie, że za chwilę oszaleje...

- Kocham cię... i to nie jest sen. - Na owe słowa Will zareagował bardzo gwałtownie, gdyż w ułamku sekundy znalazła się na łóżku, pod jego ciałem. Ledwo nawet zdążyła westchnąć lub krzyknąć, bo uciszyły ją jego usta, składające na jej ustach namiętny pocałunek.

Podpierał się na łokciach, które były po obu stronach jej ramion.

Kiedy on był zajęty rozdawaniem pocałunków i pieszczot jej ciału, ona tym czasem trzymała dłonie na jego plecach, po których wodziła. Czuła na jego skórze różnych wielkości blizny, ale jej to nie przeszkadzało, bo wiedziała, że są one znakiem tego, iż ich właściciel wygrał wiele bitew. Na tą myśl, przyszło jej do głowy dziwne porównanie: on, mąż wojownik, zabijający demony i ona, żona o kruchej budowie ciała, niezdolna do obrony własnej.

Jak w książkach, pomyślała. Nie, żeby jej się to nie podobało.

- Wiesz - zaczęła, kiedy jego wargi pieściły jej szyję. - od dziecka marzyłam, aby w życiu spotkało mnie podobne zdarzenie, jakie można znaleźć w książkach. - uśmiechnęła się, patrząc w sufit. - Spełniło się. I nie mam na myśli Świata Cieni... tylko ciebie.

W tamtej chwili Will przerwał to, co robił do tej pory. Uniósł głowę i spojrzał jej w oczy, gładząc jej policzek.

- Ja czytając książki, pragnąłem choć raz poczuć, co to prawdziwa miłość i co ona takiego w sobie ma, że jesteśmy zdolni poświęcić dla niej wszystko. Teraz rozumiem. - oznajmił i ponownie złożył na jej ustach pocałunek, ale tym razem o wiele bardziej delikatny. - Oddałbym za ciebie życie, bo jesteś światłem, które rozświetla moje ciemne wnętrze. To dzięki tobie wiem, którą drogą powinienem się w życiu kierować, drogą miłości.

- Will, ja... - urwała, nie wiedząc co powiedzieć. W jej oczach zebrały się łzy, które po chwili spłynęły po jej policzku. Uśmiechnęła się i przyłożyła dłoń do jego policzka, kciukiem kreśląc niezrozumiałe kształty. Po chwili uniosła się nieco i pocałowała go czule w usta.

***

Tak jak Will jej wcześniej obiecał, tak było. Kilka dni później pojechali do Starego Miasta. Znajdowały się w nim domy, zbudowane o tej samej architekturze, co instytut. Podobnie było ze sklepami i targami. Przy każdej okazji robili sobie również zdjęcia, aparatem, który Tessa dostała od Willa jako prezent ślubny. Ale o prócz robienia zdjęć, zrobili duże zakupy, a właściwie Tessa robiła, a Will niósł ciężkie siatki, w których znajdowały się chińskie przekąski, kadzidełka, parasolka, biżuteria, materiały do szycia, grzechotkę dla Noah'a, a nawet pamiątki dla pozostałych w Londynie. Pod koniec wszystkich zakupów na jednym z targów kupili sobie po chińskiej przekąsce. Tessa zamówiła sobie sushi, ale ledwo co zdążyła przełknąć jeden kawałek, gdy usłyszała krzyk Willa. Okazało się, że zamówił on jakiegoś zielonego zawijasa, którym okazał się być cały chiński chrzan, czyli tak zwany wasabi. Biedak wracał do Szanghajskiego instytutu z językiem na wierzchu, co chwilę się pytając, czy na pewno jego buzia nie krwawi. Lien na szczęście podała mu jakiś napój, który sprawił, że ostry smak chrzanu zniknął i zostawił kubki smakowe Willa w spokoju. Od tamtej pory chłopak trzyma się z daleka od każdego rodzaju, zielonego jedzenia i roślin.

***

Niestety dystans Willa do zielonego koloru nie trwał długo, gdyż w następnym tygodniu musiał spełnić swoją obietnicę, wrócić na teren Starego Miasta i zabrać Tessę do ogrodu Yuyuan. Dostali również miłego przewodnika, która opowiadał im o historii miejsca. Dowiedziała się, że ogród zajmuje powierzchnię 2 hektarów. Składa się z kilku części podzielonych białymi murami, zwieńczonymi podobiznami smoków. Poza głazami i zbiornikami wodnymi ozdabiają go liczne elementy małej architektury: mostki, pawilony czy stele pamiątkowe. Ale najsłynniejszym elementem znajdującym się w całym ogrodzie jest kamień ważący pięć ton. Ma on dość śmieszny kształt i porowate otwory.
Cała wycieczka była cudowna, według Tessy. Will raczej nie uważał tego za coś niesamowitego, ale co się dziwić, skoro to on cały czas się trzymał blisko jej ramienia.

***

Plac Ludowy, to wielki plac miejski znajdujący się w centrum Szanghaju. Był to chyba największy jaki Tessa widziała w całym swoim życiu. Na jego terenie rosły różnego rodzaju krzewy i drzewa, które obecnie były zasypane cienkim białym puchem. Mimo to, wszystko wyglądało przepięknie, w tym fontanna o wysokości 320 metrów. Po długim spacerze, jaki odbyła z Willem i przewodnikiem, tłumaczącym im wszystko, oboje postanowili iść zwiedzić miejskie muzeum, które się znajdowało w rzędzie najważniejszych budynków Szanghaju. W muzeum można było podziwiać rzeźby, a także przepiękne obrazy. Był nawet taki, gdzie Chińczycy uprawiali chrzan. Na ten obraz Will zareagował mówiąc:

- Jak takie szpetne dzieło, można nazwać arcydziełem i wstawić do muzeum?

***

Ostatnią atrakcją ich miesiąca miodowego była wycieczka łódką po rzece Huangpu. Nie zamarzła, bo nie było wystarczającego mrozu. Obydwoje wynajęli łódkę, którą wiosłował człowiek, od którego ją wynajęli.

Will pomógł Tessie wsiąść, po czym usiedli. Zaczęli wypływać na środek ogromnej rzeki. Był wieczór, więc przytuleni mogli podziwiać piękno oświetlonych budynków, znajdujących się na lądzie. Cały urok dopełniało zaś światło pełni na niebie, która się odbijała w tafli wody.

Wiał lekki wiatr, przyprawiając ich o gęsią skórkę, dlatego siedzieli przytuleni do siebie. Trzymała głowę opartą o jego ramię, gdy tym czasem brunet obejmował ją i masował jej własne.

- Dziękuję. - szepnęła, tym samym wypuszczając z ust powietrze w postaci białej pary. - Był to najpiękniejszy miesiąc miodowy w historii.

- Pamiętaj, Tess, twoje szczęście jest moim. - szepnął, całując ją w czubek głowy. - Zasłużyłaś na wszystko co najlepsze.

- Nie zgodzę...

- A ja się ze sobą zgodzę i jestem pewien, że Nate, Harriet i twoi rodzice również byliby po mojej stronie.

- Żałuję, że ich tu teraz nie ma. - posmutniała. Mimo iż od śmierci jej bliskich minęło sporo czasu, to myśl o nich nadal sprawiała jej pewnego rodzaju ból.

- Hej... - szepnął, drugą dłoń przykładając do jej policzka. - są tutaj, choć ich nie widzisz. Są z tobą cały czas i wiedzą o wszystkim.

Ona też często sobie wmawiała, że jej rodzice, ciocia Harriet i Nate są w jej sercu. Mimo to, nie zawsze w to wierzyła. Dopiero Will jej to teraz uświadomił. Mogła teraz w pełni poczuć w sobie obecność jej bliskich. Lekki uśmiech od razu zagościł na jej twarzy.

- Dziękuję. - powtórzyła, odsuwając się od niego i parząc mu prosto w oczy. Lecz słowo, które do niego skierowała naprawdę zawierało dużo wdzięczności i miłości.

- Ja też dziękuję. - powiedział po dłuższej chwili wpatrywania się w nią nieobecnym wzrokiem.

- Za co?

- Za to, że jesteś. - I przyciągnął jej twarz do siebie, złączając ich wargi w namiętnym pocałunku. Obydwoje w tamtej chwili wiedzieli, że jeszcze przed nimi wiele takich momentów, a ten zaczynał całą ich wieczność.










I oto POWRACAM z masą weny... i brakiem czasu :D Wzięłam się w garść, gdyż moja cierpliwość do książek szkolnych się skończyła! Jest to przed ostatni rozdział! :'( Ostatni to będzie coś w stylu epiloga, w którym dowiemy się o tym jak będzie wyglądało życie naszej Wessy i pozostałych bohaterów za kilka lat! Nie wiem niestety, kiedy się ten ostatni rozdział pojawi :(( Ale oczywiście postaram się go napisać jak najszybciej i jak najlepiej :*

A teraz małe podziękowania: DZIĘKUJĘ Z CAŁEGO SERCA ZA 42 090 WYŚWIETLENIA!!! Jest to dla mnie naprawdę wielką motywacją, za którą wam bardzo dziękuję <3

PS. Doceńcie to, że wstawiłam w poniedziałek, bo normalnie w te dni nie wstawiam XDXDXD
PPS. Żartuję :***


niedziela, 1 listopada 2015

Rozdział 41

- Yhym... myślę, że powinniście już iść. - głos Konsula sprawił, że niechętnie odsunęła się od Willa, który nagle objął ją w pasie i przyciągnął do siebie tak, że stykali się biodrami. Posłała mu uśmiech, całując go następnie w policzek. Następne rozejrzała się dookoła, widząc jak ostatni goście już wychodzą na zewnątrz.

- Idziemy, żono? - jego głos tuż przy jej uchu spowodował ciarki na jej ciele. Przełknęła ślinę i z uśmiechem ruszyła ze swoim mężem w stronę wyjścia, wsłuchując się w głośne bicie dzwonów.

Kiedy wyszli na dwór, poczuła uderzające o nią chłodne powietrze, a także otaczającą ich falę gości. Wszyscy zaczęli im gratulować, to z większym entuzjazmem, to z mniejszym. Lecz w pewnym momencie przepchnęli się Charlotte i Henry.

- Gratuluję! Tak bardzo się cieszę! - powiedziała kobieta, ściskając ich mocno, niemal dusząc.

- Dziękujemy, Charlotte. - wydukał Will i kiedy tylko kobieta go puściła, rozmasował szyję.

- Ode mnie to samo. - uśmiechnął się Henry i odsunął się z żoną, robiąc miejsce Cecily, która z piskiem nerwowo podskakiwała, czekając na swoją kolej. Gdy miała przed sobą wolną drogę, również rzuciła się na młodą parę, ściskając ich jeszcze mocniej niż Charlotte.

- Dobry Boże...Cecy, kiedy ty...zrobiłaś sobie te mięśnie?

Tessa jedynie parsknęła śmiechem, słysząc pytanie Willa skierowane do siostry. Poprawka. Chciała parsknąć, ale uścisk brunetki jej to uniemożliwiał. Dopiero po minucie mogła złapać tchu, gdy nareszcie Cecily się odsunęła, stając ponownie u boku Garbriela, który z rozbawieniem obserwował czerwoną twarz Willa.

Następnie w kolejce byli Sophie i Gideon, Jessamine, a potem Jem. Chłopak podszedł do nich z uśmiechem, najpierw robiąc braterski uścisk w Willem, a potem przytulając Tessę.

- Mam nadzieję, Tesso, że wytrzymasz z nim przez następne lata. - zaśmiał się. - Wiesz jaki potrafi być irytujący.

- I to nawet bardzo. - dodała. - Ale wiem, dlatego również zgodziłam się za niego wyjść. Ktoś musi go pilnować.

Oboje spojrzeli na Willa, który patrzył obrażony na swoje paznokcie.

- No wiecie, ja też nie będę miał łatwo... - urwał, po czym w dwie sekundy wziął Tessę na ręce, wywołując krzyk, który wyrwał się z jej gardła. - moja żona potrafi być dość uparta. - dokończył, całując ją następnie w usta.

- I to nawet bardzo. - dodał Jem z kpiącym uśmiechem.

Tessa jedynie wywróciła oczami, stając na równe nogi. Następnie wszyscy się skierowali do budynku Saint John's Hall, który znajdował się obok kościoła St John's Smith Square. To w tamtej sali odbywały się występy jak opery czy przedstawienia teatralne, ale tym razem krzesła zostaną odsunięte i cała sala będzie salą balową. Orkiestra będzie grała na scenie, a uczta będzie pod ścianami sali.

Szła przytulona do Willa, słuchając słodkich słówek, które do niej szeptał. Zaczynało jej być zimno, ale na szczęście cała droga do sali trwała tylko dziesięć minut.

Goście weszli pierwsi, a kiedy weszła ona i Will, rozprzestrzeniły się głośne oklaski. Brunet ścisnął jej dłoń i z uśmiechem pociągnął na środek parkietu. Duża orkiestra zaczęła grać radosną muzykę. Zaczęli tańczyć, wirować i się śmiać w deszczu białych płatek róż. Wkrótce prawie cała sala przyłączyła się do tańca.

Melodia zmieniała się co kilka minut, a ona i Will wciąż byli na parkiecie. Nie mieli ochoty przestawać. Dlatego zdecydowali, że odpuszczą sobie przemówienia. Woleli się bawić, tańczyć i jeść pyszne jedzenie, przynoszone przez służbę.

Patrzyła mu w oczy z szerokim uśmiechem, tańcząc z nim w kółko. W tamtej chwili zrozumiała, że zaczyna nowy rozdział w swoim życiu. A zaczyna go od bycia szczęśliwą razem z osobą, którą kocha ponad wszystko.

Całe cierpienia i ból los zamienił w przepiękną bajkę, która była realna.
Grzech byłby prosić o więcej, bo miała wszystko co najcenniejsze: rodzinę, przyjaciół i szczęście.

Mimo iż nie widziała Nate'a, matki, ani swojego ojca... to czuła ich w sobie. Byli razem z nią duchem i cieszyli się jej szczęściem.

Nie potrafiła zapanować nad emocjami, przez co jej nogi stanęły w miejscu. Przysunęła się bliżej jego ciała, ujmując jego twarz. Odwzajemnił gest tym samym, następnie całując ją namiętnie w usta.

Wszyscy tańczący goście złapali się za ręce, tworząc okrąg wokół nich i kontynuując następnie taniec wokół pary.

Tessa nie miała pojęcia ile trwał pocałunek. Sekundy, a może nawet minuty. Ale w końcu dała sobie spokój z liczeniem, bo wiedziała, że czas już się dla niej nie liczy. Nigdzie jej się nie spieszyło, bo to miłość miała pierwszeństwo.



Kilka godzin później, po tańcach, zabawie i picu przyszedł czas na przygotowanie się do podróży poślubnej. Trzymając się za ręce, ruszyli w stronę schodów, które prowadziły na dach budynku, w którym się znajdowali. Ale jeszcze przed tym, zatrzymali się, aby móc się pożegnać.

- Dbajcie o siebie i pamiętajcie, że macie pisać do mnie, gdy będziecie czegoś potrzebować. - oznajmiła Charlotte, ujmując w dłonie ich brody. Następnie ucałowała ich oboje w policzki, po czym zrobiła miejsce Cecily.

- Bawcie się dobrze i bez obaw! Zajmę się Noahem, obiecuję! - uśmiechnęła się.

- Doceniamy to, Cecily. Bardzo ci dziękujemy. - powiedziała Tessa i wyściskała brunetkę. Następna była Jessamine. Blondynka miała dość naburmuszoną minę, ale w końcu westchnęła i przytuliła ich oboje.

- Pamiętaj nie wychodzić zbytnio na słońce. Spakowałam ci dwie zapasowe parasolki... Och! I pamiętaj: nigdy nie podchodź do targów z jedzeniem, bo jeszcze się ubrudzisz.

- Dobrze, zapamiętam. - zaśmiała się Tessa i ponownie przytuliła blondynkę, która zesztywniała zaskoczona. - Dziękuję ci, Jessamine. To był cudowny ślub. - szepnęła jej do ucha, sprawiając, że dziewczyna nareszcie oddała uścisk, odszeptując:

- Bądź szczęśliwa i miej to, czego ja nie mogę. - Po tych słowach Tessa spojrzała na jej twarz ze współczuciem. Pogładziła policzek blondynki z lekkim uśmiechem i podała jej swój bukiet kwiatów. - Przecież...

- To ty na niego zasługujesz. - oznajmiła Tessa, przerywając zdezorientowanej blondynce, po czym przysunęła się bliżej Willa. Wiedziała, że mimo egoizmu z jakim Jessamine potrafiła się odnosić do innych, to w środku miała dobre serce i była dobrą dziewczyną, pragnącą jedynie normalnego życia. Po za tym, musiała się jej jakoś odwdzięczyć, bo to ona w większości zaplanowała ślub i zajmowała się Nate'm, gdy jeszcze żył.

- Dziękuję. - szepnęła Jessamine i wycofała się do grupy pozostałych gości.

Tessa poczuła jak Will ściska mocniej jej dłoń. Spojrzała na niego z uśmiechem, po czym razem z nim zaczęła wchodzić po krętych, kamiennych schodach. Prowadziły one na sam dach budowli, w której się znajdowali.

Pierwsze co poczuła, to chłód i wiatr, ale pierwsze co zobaczyła, to unosząca się w powietrzu, błękitna tafla wody. Ze zmarszczonymi brwiami odsunęła się od Willa i podeszła bliżej zjawiska. Ostrożnie palcem dotknęła tafli woda, która ani trochę nie była mokra.

- Co to jest? - spytała cicho.

- Henry i Magnus pracowali razem od kilku tygodni nad wynalazkiem, który mógłby przenosić ciało w ułamku sekundy w dowolne miejsce. Wymagało to dużo czasu i pracy, ale w końcu im się udało. Nazwano to portalem. Tak naprawdę to tylko jego kawałek i zniknie zaraz po tym, jak w niego wejdziemy. Cały znajduje się w instytucie.

- Gdzie mnie zabierasz? - spytała. - Cecily stawiała, że Francja. - zaśmiała się.

- Myślałem o tym, ale nie. - powiedział i przyciągnął ją do siebie, obejmując ją w talii.

- Więc gdzie?

- Cierpliwości, kochanie. Zaraz się się dowiesz. To niespodzianka. - wyszeptał tuż przy jej uchu, po czym złożył na jej głowie czuły pocałunek. - A teraz zamknij oczy i myśl o mnie, cały czas. Pamiętaj.

Pokiwała głową i zamknęła oczy, zaczynając myśleć o swoim mężu... mężu. Mąż. Mąż. Mąż. Jak cudownie to brzmi, pomyślała i uśmiechnęła się na samą myśl. Lecz kiedy Ciało Willa ruszyło, ciągnąc ją ze sobą, od razu skupiła myśli na nim. Kolejny krok sprawił, że miała wrażenie iż spada. Mocny wiatr wiał w jej włosy, unosząc również materiał sukienki w różne strony. Zacisnęła kurczowo dłonie na koszuli ukochanego, wtulając w nią również twarz.

Nagle wszystko ustało, a twardy grunt uderzył pod jej stopy. Gdyby Will jej nie podtrzymał, upadłaby.

- Możesz już otworzyć oczy. - usłyszała jego głos. Otworzyła więc oczy, ciężko oddychając i rozejrzała się dookoła. Znajdowali się tuż przed - wyższym niż sam Londyński instytut - budynkiem z białego kamienia, a także ciemnego i czerwonego drewna. Ciemny dach był równy z ostrymi rogami wygiętymi do góry. Budynek miał wiele pięter, a barierki balkonów miały różne wzory.

Doskonale znała tej architektury zbudowane budowle. Widziała je w książkach i na obrazach, ale nigdy na żywo... aż do tej pory. Rozdziawiła usta i wytrzeszczyła oczy, bo miała wrażenie, że to tylko sen.

- Witaj w Chinach, a dokładne w ich stolicy...

- Szanghaj. - dokończyła, przypominając sobie, że to tutaj właśnie urodził się Jem i zachorował. W środku poczuła zalewający ją smutek.

- Ćwiczyłem tą przemowę przez tydzień. Mogłaś mi dać dokończyć. - żachnął się.

- Przepraszam. - zaśmiała się, ponownie przenosząc wzrok na budowlę i biorąc głęboki oddech.

- Owszem - przyznał po dłuższej chwili. - chciałem zabrać cię do Francji, ale wtedy Jem powiedział, że będzie to zbyt oczywiste, a Paryż jest przestarzały, bo wszyscy tam spędzają romantyczne chwile. Dlatego zaproponował Szanghaj. Powiedział, że tutejszy instytut powinien ci się spodobać ze względu na swój wygląd, bibliotekę i tajne przejścia, które pewnie będziesz chciała odkryć.

- Nie mylił się. - wykrztusiła, podchodząc bliżej jednej z dwóch kolumn, między którymi, odrobinę dalej znajdowały się duże, okrągłe, podwójne czerwone drzwi. Ich rama dookoła była zrobiona z ciemnego drewna, z które wyrzeźbiono wzory.

Lecz po chwili spojrzała również za siebie. Przed całą budowlą był dziedziniec, składający się ogólnie z zielonej, równo skoszonej trawy. Kamienna ścieżka podążała od niedużych schodów (na których szczycie właśnie stali) prosto, aż zaczęła okrążać znajdujące się po środku całego dziedzińca oczko wodne, w którym pływały lilie. Następnie ścieżka prowadziła prosto do chińskiej bramy, której boki były wczepione w mur z kolorowego kamienia. Dziedziniec również był o wiele większy od tego w Londynie... i musiała przyznać, że piękniejszy.

- Idziemy? - spytał, proponując jej swoje ramię. Kiwnęła głową z uśmiechem, przyjmując je. Razem weszli przez podwójne drzwi, wchodząc tym samym do holu. Podłoga była z gładkiego, bordowego kamienia, a ściany z białego kamienia. Wisiało na nich tysiące obrazów, przedstawiających chińskie ogrody, krajobraz, a także ludzi. Przed nimi zaś znajdowały się szerokie, czarne schody, które miały identyczne barierki, jak te na balkonach. Lecz najbardziej uwagę Tessy przyciągnął duży, czarny talerz... lub garnek, zwisający na łańcuchu z sufitu. Palił się w nim ogień, dając tym światło w pomieszczeniu. W powietrzu unosił się piękny zapach jakiś ziół. Była pewna, że musiały być to kadzidełka, o których kiedyś opowiadał jej ojciec.

- Witam was! Cieszę się, że nareszcie mogę was poznać! To naprawdę ogromny zaszczyt, że przyjechaliście na miesiąc miodowy akurat tutaj! Jestem Lien! - kobieta, która miała wysoki głos, zeszła tanecznym krokiem po schodach i szybko do nich podeszła, przytulając Tessę, a następnie Willa. Dopiero kiedy się odsunęła, Tessa mogła ją dokładnie zobaczyć. Kobieta nie miała więcej niż trzydzieści lat. Jej skośne oczy miały kolor ciemnego brązu. Jej twarz była blada jak ściany budynku, usta czerwone, policzki różowe, a na powiekach miała namalowane czarne kreski. Jej czarne jak smoła włosy zostały upięte w koka, przez dwie fioletowe pałeczki. Na sobie miała tego samego koloru, wzorzysty, długi  - przynajmniej tak jej się wydawało, że był to -szlafrok, który pod biustem miał mocno przewiązany długi, fioletowy materiał, który musiał zastępować gorset. Materiały - w tym rękawy - ciągnęły się do ziemi, a tył stroju jeszcze bardziej.

- Jestem Will, a to moja żona Tessa. My też się bardzo cieszymy. - odpowiedział za nich dwoje. - Pięknie tutaj, Jem się nie mylił.

Rozdział miał być dłuższy, ale szkoła goni, więc postanowiłam chociaż tą część wstawić dzisiaj, bo inaczej czekalibyście miesiąc na nexta :(( Tak czy siak, mam nadzieję że ten się podobał i będziecie nadal czekali na nexta!

W następnym opiszę noc poślubną, a także postaram się miesiąc miodowy ;))

piątek, 30 października 2015

Przerażającego HALLOWEEN!!!

Życzę wam wszystkim przerażającego Halloween: dużo imprez, krwi, demonów i książek!
Jak spędzacie to święto? Na imprezie z przyjaciółmi czy może ze świecącą dynią i z książką w dłoniach??? U mnie trochę tego i tego :D

Ale najważniejsze pytanie: za co się przebraliście? Za Nefilim, wilkołaka, wampira, faerie, a może czarodzieja??? Chwalcie się w komentarzach ;**

Jeszcze raz przerażającego, extra Halloween :***


PS. Wiem, że Halloween dopiero jutro, ale dzisiaj wiele osób i tak świętuje w szkole lub w domu :D

wtorek, 27 października 2015

Rozdział 40

2 tygodnie później...



Stała przed lustrem w pokoju Cecily, gdzie jej druhny - Jessamine, Cecily, a także Sophie - robiły już ostatnie poprawki, dotyczące jej delikatnie jasno kremowo-złotej sukienki ślubnej. Kreacja z Paryża została specjalnie zamówiona przez pannę Lovelace. Plotki o tym, że Francuzi lubią bardzo podkreślające figurę ubrania - nie są fałszywe. Górna część jej sukienki była zrobiona z koronki, a gorset idealnie wyszczuplał jej talię. Dolna część materiału zaczynała się zlewać do ziemi. Jedynie tył się ciągle ciągnął do tyłu.

Do kompletu był długi, przepiękny welon z cudowną koronką na brzegach. Został przypięty pod koka Tessy, który był starannie upięty. Z boku (z tamtej strony również zwisał jej lok), ciągnął się skomplikowany warkocz, który się kończył na drugim boku. Sophie przyozdobiła koka kilkoma maleńkimi, niebieskimi kwiatkami. Dlaczego taki kolor? Bo kwiaty miały być pod kolor naszyjnika, który Tessa dostała od Willa, i który dzisiaj będzie nosiła na sercu, gdy zrobi kolejny ogromny krok w swoim życiu - wyjdzie za mąż.

Ślub miał się odbyć o czternastej w Kolegiacie św. Piotra, czyli w Opactwie Westminsterskim Był to ogromny kościół, który wybrała im Charlotte. To tam koronowano zawsze Brytyjskich władców. Mimo iż Tessa i Will chcieli coś bardziej skromniejszego, pani Branwell uparła się, że ślub musi być niezapomniany. Konsul miał co prawda małe pretensje co do tego, że ceremonia ma się odbyć w kościele, ale narzeczeni stanowczo postanowili, że ślub będzie według tradycji Nefilim, a także po części według tradycji przyziemnych.

Ceremonia miała przebiec następująco: formułka Konsula, przysięga, zamiast wymiany obrączek - runy.

Ponieważ w zwyczaju Nefilim para nie może się widzieć tydzień przed ślubem, pani Wetherby miała mnóstwo czasu, aby zbadać i ocenić krew Tessy. Czarownica stwierdziła, że panna młoda może przyjąć runę, ale tylko jedną, w innym przypadku mogłoby się do dla niej źle skończyć, gdyż jej ciało nie zniosłoby tyle siły. A więc tylko jedna runa - małżeńska.

- Wiesz już gdzie pojedziecie na miesiąc miodowy? - spytała Sophie, poprawiając Tessie delikatny makijaż. Dziewczyna szeleściła swoją sukienką druhny, które miały również pozostałe dziewczyny. Tessa nigdy nie zapomni chwili, w której poprosiła Sophie o zostanie jej druhną. Służąca wytrzeszczyła oczy i mało co nie zemdlała.

- Niestety nie. Will powiedział, że ma to być niespodzianka.

- Mój brat ma dobry gust, jeśli chodzi o wakacje. Pewnie zabierze cię do Francji, Grecji... och lub na Alaskę! - podekscytowała się brunetka z szerokim uśmiechem.

- Gdziekolwiek by mnie zabrał lub nie... będę szczęśliwa, mogąc spędzić ten czas z nim. - uśmiechnęła się na samą myśl o dzisiejszej nocy poślubnej.

- Miłość, miłość, miłość! - jęknęła Jessamine. - Skupcie się! Już musimy iść! Tesso? - blondynka sięgnęła po owinięty kremową wstążką bukiet, składający się z niebieskich orchidei i złotych róż, które podarował jej Magnus. Sięgnęła po bukiet i mocno zacisnęła na nim palce obu dłoni.

Wzięła głęboki oddech i razem z druhnami ruszyła do drzwi z mocno bijącym sercem.

Na dziedzińcu czekał czarny brązowy powóz, który został przyozdobiony różnymi kwiatami. Thomas zszedł na dół i otworzył drzwiczki, pomagając wsiąść wszystkim panną do środka.

***

Podróż trwała mniej więcej pół godziny. Przez cały ten czas, dłonie Tessy były kurczowo zaciśnięte wokół bukietu. Miała wrażenie, że serce jej zaraz wyskoczy, ale kiedy powóz się zatrzymał, wtedy o mało co nie dostała zawału. Nabrała gwałtownie powietrza, zapominając kolejny raz regularnie oddychać. Zamknęła oczy, wmawiając sobie w myślach: Będzie dobrze. Pójdziesz, powiesz "tak" i wyjdziesz. Będzie dobrze. Będzie dobrze.

- No dobrze, a teraz rób to co ja. - nakazała jej Cecily, biorąc głęboki oddech. - Głęboki wdech... - Tessa powtórzyła z miną, jakby miała zaraz wybuchnąć płaczem. - i wydech! Jesteś gotowa! - oznajmiła brunetka, niemal wypychając Tessę z powozu, kiedy drzwi tylko się otworzyły.

Zachwiała się na kamiennym podłożu, ale w końcu odzyskała równowagę i odchrząknęła, rozglądając się. Powóz zatrzymał się dosłownie kilkanaście metrów od drzwi gotyckiej budowli, która miała nie mniej niż sześćdziesiąt metrów wysokości. Miała w sobie coś, co sprawiało, że mogło się na nią patrzeć godzinami z podnieceniem w żołądku.

- No rusz się! - warknęła Jessamine za jej plecami, pomagając przy tym pozostałym dziewczyną nieść materiał sukni.

- Już. - mruknęła Tessa i ruszyła w kierunku drzwi, przy których stała osoba, która miała ją dzisiaj odprowadzić do ołtarza. - Henry! - uśmiechnęła się szeroko, przyśpieszając kroku i jedną ręką, unosząc nieco suknie. - Wyglądasz wspaniale!

- Charlotte mnie zmusiła. - zaśmiał się. - Tak czy inaczej, na pewno nie wyglądam tak wspaniale jak ty. Nie zdziwię się, jeżeli Will zamknie cię później w wieży przed wzrokiem pozostałych.

Zawtórowała mu, dając się wziąć pod ramię. Przez dłuższą chwilę stali w ciszy, wpatrując się niemo w podwójne, masywne drzwi.

- Denerwuję się. - przyznała w końcu cichym, drżącym głosem. W środku dziękowała losowi za kojący, chłodny listopadowy wiatr, bo inaczej cała by już pływała w swoim pocie.

- Spokojnie, nie ma dużo gości. Charlotte mówiła, że tylko coś około stu osób... może dziewięćdziesiąt.

- Wybacz, ale nie pomogłeś.

- Będzie dobrze. - westchnął, klepiąc ją lekko po dłoni.

I w tamtym momencie usłyszeli dźwięki organów (muzyka), dochodzące ze środka.

Drzwi się otworzyły, a ona znalazła się o krok przed przekroczeniem progu do ogromnej i przestronnej sali. Już w drzwiach mogła zobaczyć wyrzeźbione kolumny, sufit, piękne ikony, przystrojone cienkimi, złotymi wstążkami ławy, które już były zapełnione gośćmi, a także czerwony dywan, na który posypano czerwone płatki róż. Gdyby ktokolwiek jej kiedyś powiedział, że jej ślub odbędzie się w takim kościele, to zapewne wyśmiałaby tego człowieka.

Wzięła głęboki oddech i ruszyła...

Pierwszy krok...
Nikt się na mnie nie patrzy.

Czwarty krok...
Wszyscy mają cię gdzieś.

Dziewiąty krok...
Nikt cię nie widzi.

To było na nic. Doskonale wiedziała, że każda para oczu w tej sali jest skierowana na nią. I choć ona patrzyła na okno daleko przed sobą, trudno było jej ukrywać rumieńce. Miała ochotę uciec. Nogi jej drżały ze strachu. Oddychała głęboko, nabierając powietrze przez nos, a następnie wypuszczając je przez leciutko otwarte usta.

Miała wrażenie, że droga się ciągnie w nieskończoność. Już prawie spanikowała, gdy spuściła wzrok z okna niżej - na ołtarz. Wtedy stało się coś, co było jej trudno opisać. Gdy w połowie swojej drogi zobaczyła Willa, jej wzrok automatycznie się do niego przyczepił. Jego twarz, uśmiech, oczy... och, były niczym magnes i lek uspakajający w jednym. Przy ołtarzu, kiedy na nią czekał, w swoim kremowo-złotym garniturze, to nie wyglądał jak książę z bajki, o którym marzą wszystkie dziewczyny, ale niczym odważny wojownik o pięknym sercu. Jej nadal waliło... ale tym razem na jego widok. Chciała się rzucić biegiem ku niemu i wpaść w jego ramiona, by móc poczuć bezpieczeństwo i ukryć się przed wzrokiem innych.

***

Zmierzała ku niemu. Tak piękna. Tak czysta. Tak niewinna. Niczym anielica niosąca światło, którą była dla nich wszystkich, a przede wszystkim dla niego. Nie potrzebowała skrzydeł, białej szaty lub aureoli. Była o wiele piękniejsza bez tych wszystkich drobiazgów. Była Tessą, jego Tessą, którą za chwilę miał poślubić, spędzić dzisiejszą noc i resztę życia. Na samą myśl uśmiechnął się szerzej.

Z każdą sekundą co raz bardziej się niecierpliwił. Tak bardzo chciał ją już mieć przy sobie, aby móc wypalić runę na jej ciele i przypieczętować wszystko pocałunkiem, na który czekał długi tydzień. Cieszył się, że było tyle osób, bo chciał, aby jak najwięcej ludzi zobaczyło, jak bardzo kocha Tessę, a ona jego.

Gdy nareszcie zrobiła ostatni krok, Henry przekazał jej dłoń Willowi, który ujął ją najdelikatniej jak umiał. Ona wręcz przeciwnie - zacisnęła swoje palce na jego dłoni z niesamowitą siłą. Czuł, że się denerwowała, dlatego kciukiem lekko kreślił kształty na jej gładkiej skórze.

Kiedy tylko jej druhny ułożyły jej suknie i stanęły za nią, tak jak Jem, Gabriel i Gideon za nim, oboje odwrócili się w stronę Konsula Waylanda, który z lekkim uśmiechem skierował wzrok na publiczność.

- Zebraliśmy się tutaj wszyscy, aby po raz kolejny być świadkami tego, jak potężna potrafi być miłość. Kiedy jej połówka zagości w naszych sercach, już nigdy nie odejdzie, lecz połączy nas z drugą połówką, która będzie dla nas cenniejsza niż skarb, piękniejsza niż sny i jaśniejsza niż słońce. Odnajdując swoją bratnią duszę, odnajdujemy samych siebie. Stajemy się silniejsi i gotowi do poświęceń. Związujemy się z tą osobą do końca naszego życia, bo to ona sprawia, że światło jest jaśniejsze, sny bardziej realne, a świat piękniejszy. Dwie osoby, dla których się tu dzisiaj zebraliśmy, też dostały szansę, aby ich serca mogły się odnaleźć. Stoją tutaj William Herondale i Theresa Gray, a my dla nich, bo połączyła ich miłość, która zwiąże ich dzisiaj na wieki wieków. - Po swojej przemowie Konsul skinął głową, dając znak, aby para odwróciła się do siebie. Tak też zrobili.

Patrzył w jej szare oczy, które błyszczały jak nigdy dotąd.

- Proszę, powtarzać za mną. - nakazał mężczyzna. - Ja, William Herondale...

- Ja, William Herondale...

- ...biorę cię, Thereso Gray za żonę i ślubuję ci...
- ...biorę cię, Thereso Gray za żonę i ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską. Póki me serce nie przestanie bić, miłować cię będę całym sobą i całym sercem, które będzie twoim schronieniem i domem. U twojego boku będę stał i oparciem twoim będę, w zdrowiu i chorobie, w te dobre, jak i złe dni. Przysięgam opiekować się tobą i chronić od wszelkich niebezpieczeństw. Pragnę widzieć twój uśmiech i mieć cię blisko siebie każdej chwili... dzisiaj, jutro, na zawsze, aż do śmierci i po niej.

Tessa wiedziała, że Will wypowiedział słowa nie, bo tak było w tradycji, lecz bo ją kochał. Słowa, które mówił, płynęły prosto z jego serca, sprawiając, że na jej policzku błysnęła łza.

- Ja, Theresa Gray... - kontynuował Konsul.
- Ja, Theresa Gray... - powtórzyła nieco drżącym głosem, lecz po chwili wzięła się w garść.

- ...biorę cię, Williamie Herondale za męża i ślubuję ci...
- ...biorę cię, Williamie Herondale za męża i ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską. Będę twym oparciem każdej chwili i każdego dnia, do póki los nas nie rozłączy. Przysięgam być nie tylko twoją żoną, ale i przyjaciółką, u której zawsze znajdziesz zrozumienie. Ty jesteś moją duszą, największym pragnieniem dla którego żyję. Pragnę dzielić z tobą każdy smutek i radość. Twoja obecność jest jak nieskazitelny podmuch wiatru, w którym znajduję spokój i ukojenie. Nie mogę ofiarować ci dużo, ale mogę ofiarować ci całą siebie, z wadami i zaletami i z sercem pełnym bezwarunkowej miłości do ciebie... dzisiaj, jutro, na zawsze, aż do śmierci i po niej.

Po wypowiedzeniu tych słów, zacisnęła usta, aby nie wybuchnąć płaczem. Mocniej ścisnęła jego dłoń, tym samym sprawiając, że aż zbielały jej kostki.

- Jeżeli ktokolwiek tutaj ze zgromadzonych zna przeszkody, dla których ci dwoje nie powinni być razem, niech przemówi teraz lub zamilknie na wieki.

Cisza...

Cisza...

Cisza...

- Tak więc oznaczcie się runami w imię Razjela, które będą największym dowodem waszej miłości.

Po słowach Konsula, podeszła około dziesięcioletnia dziewczynka o blond lokach. Miała na sobie lakierowane sandałki i błękitną sukienkę do kolan na koronkowych ramiączkach. Obiema dłońmi trzymała kremową poduszkę o złotych brzegach, na której leżała stela z cymofanu. Jej zakończenie było zrobione ze skapolitu, tak jak i liana z listkami, pnąca się po całym narzędziu.

Will sięgnął po stelę, po czym wolną dłonią odchylił nieco koronkę na jej piersi, ciągnąc ją w dół. Następnie przyłożył chłodny czubek steli do jej skóry nad jej piersią.

- Przyjmij tę runę, jako dowód mojej miłości w imię Razjela. - i z precyzją zaczął kreślić znak. Czuła pieczenie, ale na szczęście było znośne. Już po chwili czuła taki sam zapach, jaki miał na sobie Will za każdym razem, gdy się do niego przytulała.

Uśmiechnęła się lekko pod nosem, przejmując od niego stelę. Powoli rozpięła kilka guzików jego marynarki, a następnie koszuli. Przyłożyła czubek przedmiotu do jego piersi, tuż nad jego sercem.

- Przyjmij tę runę, jako dowód mojej miłości w imię Razjela. - powtórzyła i zaczęła kreślić runę. Uczyła się jej przez cały tydzień, więc umiała ją perfekcyjnie. Z zaciśniętym ustami kreśliła linie. Gdy skończyła, odłożyła stelę z powrotem na poduszkę i ponownie złapała się za ręce z Willem, z którym wymieniła lekkie uśmiechy. Następnie obydwoje spojrzeli na Konsula, który zadał najważniejsze pytanie w całej ślubnej ceremonii, na które para musi odpowiedzieć słowem tak lub nie.

- Tak - odpowiedział wyraźnym i donośnym głosem Will, tym samym mocniej ściskając jej dłoń.

Kiedy przyszła kolej na Tessę, zdała sobie sprawę, że po jej policzku spływa kolejna ciepła łza. Cichym głosem odpowiedziała, patrząc z miłością na Willa:

- Tak.

- Więc ogłaszam was mężem i żoną w imię Razjela. - oznajmił Konsul, wywołując oklaski gości. Nie musiał nawet mówić "Możecie się pocałować", bo Will już przyciągnął Tessę do siebie, łącząc ich usta w namiętnym, pełnym miłości pocałunku, który przypieczętował całą ich przysięgę.

Czuła motylki w brzuchu, ale i swoje mocno bijące serce. Oddawała pocałunek długo, całkiem zapominając o oddychaniu. Będąc w jego ramionach, miała wrażenie, że istnieli tylko oni, a dookoła ich nie było nikogo. Sekunda była minutą, minuta godziną, a godzina dniem...










Wiem, że rozdział miał obejmować więcej, ale po prostu brak mi teraz czasu, bo mój semestr jest -że się tak wyrażę- do dupy: Fizyka, matma, szwedzki, historia, fiński, polski, geografia.
W dodatku bardzo mi się późno kończy szkoła i muszę się uczyć w domu, więc jednym słowem: BRAK CZASU

Gdybym miała napisać rozdział obejmujący wszystko co chciałam, to prawdopodobnie pojawiłby się dopiero za kilka tygodni, a ja sama nie potrafię wytrzymać bez pisania, szczególnie kiedy mam wenę ;(( Więc macie tutaj taki jaki jest. Mam nadzieję, że mi wybaczycie :*

PS. Z całego serca chcę wam Aniołki podziękować za 39 542 wyświetlenia na blogu!!! Naprawdę nie wiem co powiedzieć <3